Jak uczyć się produktywności, czyli wnioski po kursie Produktywność krok po kroku
W szkole nikt o niej nie uczy, więc nie wiadomo, czym naprawdę jest. W pracy nikt o nią nie pyta, tylko oczekuje efektu. Jak dowozić wyniki bez nadmiernego zaniedbywania zdrowia, rodziny, czy głębokich wartości? I czy jednocześnie da się zawalczyć o to, co dla nas ważne, gdy na zmiany ważnych nawyków możemy poświęcić nie więcej, niż kilkanaście minut dziennie?
Odpowiem krótko – TAK, można. I naprawdę warto spróbować, bo rezultaty wielu małych kroków mogą być zdumiewające. Dlaczego tak sądzę?
Trzy miesiące temu przeszedłem kurs Produktywność krok po kroku i jestem pozytywnie zaskoczony, jakie nawyki udało mi się wdrożyć w tym czasie poświęcając im właśnie kilkanaście minut dziennie. Nie spodziewałem się takich efektów, szczególnie po kursie online.
Ten wpis wyszedł mi dość długi, więc jeśli chcesz przeskoczyć do sekcji, która najbardziej Cię interesuje, klikaj od razu w spis treści:
Spis treści
Dlaczego akurat kurs, (i to online)?
Kto jeszcze nigdy w życiu nie korzystał z kursów online, może mieć wątpliwości co do takiej formy pracy. Czy to znaczy, że wyciąganie wniosków z własnych doświadczeń życiowych lub samodzielne szukanie optymalnych rozwiązań metodą prób i błędów już się nie sprawdza? Absolutnie nie. Jednak trzeba przyznać, że pochłania sporo czasu i energii, których jest zawsze za mało. No i nie każdy ma ten komfort, by wyjechać, odciąć się nagle na kilka dni od świata, by w spokoju szukać odpowiedzi na głębokie pytania i zgłębiać tajniki produktywności, by wypracowywać skuteczne metody działania.
Okazuje się, przerabiając tylko jedno zagadnienie codziennie jesteśmy w stanie wieloma drobnymi krokami zajść naprawdę dlatego. I właśnie dlatego uważam, iż formuła 30-dniowego kursu online jest opcją wartą rozważenia, bo daje solidne podstawy do tego, by po jego zakończeniu zdobywać własne maratony, ale… małymi krokami. A przy okazji, nie trzeba przepłacać i nigdzie wyjeżdżać! 🙂
Czym jest ta produktywność?
Nie lubię słowa „produktywność”, bo kojarzy się z produkcją, wyrabianiem norm, i w ogóle pracą „na taśmie” – bez refleksji, mechanicznie. A w życiu nie o to przecież chodzi.
Wolę definicję Piotrka, iż prawdziwa produktywność nie polega na tym, jak być bardziej zajętym, ale na „wypełnieniu swojego życia aktywnościami, które są najważniejsze, i pozbyciu się całej reszty”.
Nie wiem, czy Ty też często deklarujesz, że chcesz więcej odpoczywać, spędzać czas z bliskimi, uprawiać sport lub dać sobie więcej luzu a potem… jest jak jest. Mnie nie zawsze się to udaje. Dlatego tak bardzo porusza mnie też poniższe wystąpienie Piotrka na TEDzie, w którym oddaje esencję tego, o co w tej produktywności naprawdę chodzi :).
Jeśli Ciebie też to porusza i chciałbyś, (lub chciałabyś) zapisać się na Produktywność krok po kroku, to Piotrek umożliwił zniżkę za polecenie.
Jeśli zdecydujesz się na kurs, wpisz przy zakupie kod WIKTORWARYCH10
Otrzymasz dzięki niemu 10% rabatu. O tym, kiedy rozpoczyna się kolejna edycja kursu dowiesz się bezpośrednio po zapisie na listę oczekujących.
Po co zapisałem się na Produktywność krok po kroku?
No tak, ale poza tym, co napisałem powyżej, należę przecież do osób dobrze zorganizowanych i sumiennych. Z reguły udaje mi się osiągać cele, jakie sobie stawiam w różnych obszarach, choć czasem potrafią kosztować mnie sporo wysiłku. Więc po co mi kurs?
Tak naprawdę moją sytuację opisuje dobrze zdanie, które pojawiło się na stronie Piotrka:
Masz za sobą różne techniki i narzędzia do organizacji,
ale wciąż masz poczucie chaosu i natłoku obowiązków?
Co z tego, że znałem większość rzeczy, które Piotrek zapowiadał, jeśli ciągle brakowało mi czasu dla żony, dzieci i na własny odpoczynek, (że o wymiarze duchowym nie wspomnę). Znać to jedno, a skutecznie stosować – to drugie.
Mam też taką refleksję, że zabawne, ale jako dorosły facet, który raczej wie, czego chce, potrzebowałem ponownego przypomnienia sobie, co jest dla mnie ważne. Na początku myślałem, że mój chaos wynika z tego, że to ja jestem za mało wytrwały w moich deklaracjach. I pewnie częściowo to prawda.
Jednak myślę, że za zjawiskiem gubienia priorytetów stoi coś więcej i jestem pewien, że nie tylko ja mam z tym trudność. Po prostu tak dużo rzeczy walczy o naszą uwagę, że naprawdę trzeba świadomie temu przeciwdziałać. Myślę, że wypracowanie skutecznych nawyków, jak dbać o to, co najważniejsze, jest dzisiaj czymś niezbędnym, by pod koniec życia móc powiedzieć, że przeżyliśmy je właściwie. To powinna być podstawowa umiejętność, jakiej uczy się w szkole, nieprawda?
Co dał mi kurs Produktywność krok po kroku?
No dobrze. To przejdźmy do konkretów, a inne pytania pozostawmy na później. Jakie nawyki zostały mi po ukończeniu kursu?
Więcej odpoczywam
To chyba dla mnie jedna z ważniejszych zmian po kursie. „Nie jesteśmy robotami od odhaczania zadań” – to zdanie Piotrka powtarzam sobie bardzo często.
Są czasem takie dni, że warto sobie odpuścić. Odstawić listę zadań na bok, wyłączyć lub wyciszyć telefon, wyspać się. W dzisiejszym pędzącym świecie, w którym istnieje kult pracy (a właściwie zapracowywania się), ciężko przyjąć tę prawdę. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale dla mnie paradoksalnie najtrudniejsza lekcja na kursie u Piotrka dotyczyła właśnie tego. Ja sam jestem mega zadaniowcem i łapię się na tym, że jak nic nie robię, to dziwnie się czuję. Ale nie chcę być niewolnikiem pracy, odhaczania celów i zadań na liście! Życie nie polega tylko na tym.
Dlatego weekend to dla mnie czas na odpoczynek. Ciągle nad tym pracuję, ale staram się nie wrzucać sobie ambitnych zadań tylko np. spędzić więcej czasu z dziećmi. To też czas na podsumowanie tygodnia, o którym piszę dalej, i spojrzenie na swoje życie z perspektywy.
Poza tym staram się minimum 1-2 razy w tygodniu porządnie wyspać. Sen z reguły „wylatuje” jako pierwszy z różnych postanowień, kiedy lista zadań do zrobienia niebezpiecznie się wydłuża. Ale to właśnie jego brak powoduje jeszcze większy spadek efektywności, kreatywności i pewnie jeszcze bardzo wielu umiejętności poznawczo-intelektualnych, które wpływają na osobistą skuteczność i pogłębiają zmęczenie i przepracowanie.
Wyznaczam 3 priorytety dzienne…
Wyznaczanie trzech najważniejszych rzeczy w danym dniu to bardzo potężny nawyk, którego nie da się przecenić. Pozwala nie tracić z oczu tego, co jest najważniejsze, i nie rozmieniać się na drobne.
Czas nie jest z gumy i się do nas nie dopasuje. Często w wirze codzienności podejmujemy zbyt wiele rzeczy na raz, z których nie wszystkie są jednakowo ważne. Jeśli np. spędzam godzinę dłużej w pracy, to nie mam go dla moich bliskich. Jeśli zarywam noc na oglądaniu Netflixa, to nie mam siły na pracę. Jeśli spędzam 30 minut na scrollowaniu facebooka, to potem nie mam czasu na modlitwę lub na rozmowę z bliską mi osobą.
Przypominanie sobie o tym, co jest dla mnie ważne, upraszcza podejmowanie decyzji – czym się zająć, a co odrzucić. Wszystko po to, by pod koniec dnia mieć poczucie, że to był dzień, w którym robiłem to, co się naprawdę dla mnie liczy, a nie zajmowałem się tylko „wypełniaczami”.
…i realizuję je małymi krokami
Wiedzieć to jedno, a stosować to drugie. Potrzebowałem kursu Piotrka chyba też po to, by wreszcie na serio rozbijać swoje projekty na zadania i łatwe do wykonania kroki. Ponieważ zawsze bardzo trudno mi jest zabrać się do działania, to wyznaczenie pierwszego kroku, a potem kolejnego i kolejnego realnie pomaga mi pchać je do przodu i widzę tego efekty.
Prosta technika, a jakże efektywna! Polecam każdemu, komu trudno jest ruszyć z miejsca z czymkolwiek!
Sztuka nabierania odpowiedniej perspektywy
Jednak by umiejętnie wybierać i realizować priorytety na dany dzień, trzeba co jakiś czas spojrzeć z dalszej perspektywy na swoje życie. Jeśli nie wiemy, czego tak naprawdę głęboko chcemy, to wyznaczanie najważniejszych zadań na dany dzień nie ma sensu.
Mi nie zawsze łatwo jest dogrzebać się do tego, co jest dla mnie ważne, dlatego widzę, że dobrze jest robić to cyklicznie i małymi krokami. Bezcenne jest potem zerknąć w swoje notatki i zobaczyć, jak małe przemyślenia układają się w całe wzory i schematy, które bardzo dużo mówią o mnie, moim życiu, wartościach i głębokich motywacjach.
Dlatego szczerze polecam każdemu, kto nie chcę bezmyślnie biec przez życie w poczuciu wiecznego zagonienia i braku refleksji, aby wypracował w sobie nawyk podsumowywania – dnia, tygodnia, miesiąca czy nawet roku. Choć wydawało mi się to niemożliwe, to okazuje się, że da się je wpleść w życiowe rutyny, by nie były zbytnio obciążające.
Nawyk podsumowania dziennego
Zajmuje mi dosłownie kilka minut dziennie. I robię go… w wannie ze smartfonem. (Podobno mój Samsung Galaxy S7 jest odporny na wodę w razie chlupnięcia, ale szczęśliwie jeszcze nie miałem okazji sprawdzić). W życiu sprawdzałem już różne formy zapisywania rzeczy i sposoby na organizacje. I przyznam, że o wiele lepiej sprawdza mi się telefon (który zawsze mam przy sobie i z wieloma rzeczami się synchronizuje), niż jakiekolwiek papierowe rozwiązania. Po prostu otwieram na telefonie arkusz .doc i dyktuje do niego moje przemyślenia z danego dnia.
Wanna od zawsze jest jednym z niewielu miejsc, w którym nikt mi nie przeszkadza. Kto ma dzieci, ten wie o czym mówię. Przydała mi się również podczas kursu do wieczornego czytania dyskusji i podsumowań w grupie Produktywnych. Być może dlatego po jego ukończeniu ten nawyk jakoś tak wykształcił się samoczynnie.
W wannie również patrzę na rzeczy, które chcę zrobić kolejnego dnia, planuję je i ustawiam w odpowiedniej kolejności (ale o tym za chwilę). Dzięki podsumowaniom tygodniowym wiem, co mam do zrobienia w tym tygodniu, więc wybór rzeczy na dany dzień naprawdę zajmuje chwilę!
Nawyk podsumowania tygodniowego.
Skoro o podsumowaniach tygodniowych mowa, to przyznam, że wcześniej kilkakrotnie próbowałem wdrożyć ten nawyk u siebie, ale bez efektów. Czytałem o nim u Michała Śliwińskiego, i Marcina Kwiecińskiego, a także w kilku innych miejscach. Nie potrafiłem jednak wykroić na niego czasu, a nawet jeśli udało się wyszarpać tę godzinę lub dwie w tygodniu, to i tak nie widziałem głębokiego sensu, a przede wszystkim nie czułem, by coś pozytywnego mi to dawało.
Dzisiaj, po 3 miesiącach od ukończenia kursu, mogę spokojnie powiedzieć, że podsumowanie tygodniowe weszło mi w krew. Udało mi się wypracować jego strukturę i zajmuje mi średnio 1,5 godziny, ale staram się jeszcze skracać ten czas, by uchwycić esencję i dojść do 1 godziny tygodniowo.
Udaje mi się też wyznaczyć stałą porę na to – jest to niedziela wieczór. Z mojej perspektywy to najlepszy czas. Bo już i tak myślami jestem przy poniedziałku, a poza tym mogę spokojnie popatrzeć na cały miniony tydzień i go podsumować oraz spojrzeć na ten, który jest przede mną, i go zaplanować.
Kolejność wykonywania zadań też jest bardzo ważna…
… a szkoda, że tak mało zdajemy sobie z tego sprawę! Ja dzięki kursowi zorientowałem się, że często przepalam czas swojej najwyższej energii w ciągu dnia na mało znaczące rzeczy, a potem dziwię się, że po południu tak strasznie trudno jest mi się zabrać za wymagające zadania.
Nieważne, czy jesteś typem rannego ptaszka, czy też sowy, jeśli nie chcesz zostać tzw. Managerem ds. Pierdół, rozpoznaj, w jakiej porze dnia jesteś w najlepszej formie. I staraj się, jak tylko możesz, chronić ten czas przed niepotrzebnymi rozpraszaczami i pożeraczami energii, a wypełniać go tym, co ważne lub wymagające. Gwarantuję Ci, że po czasie zobaczysz różnicę, ile jesteś w stanie zrobić!
No, to chyba tyle z tych najważniejszych zmian, jakie wdrożyłem po kursie.
Choć tak naprawdę, to czuję, że do niektórych lekcji, o których tu nie wspominam, powinienem wrócić jeszcze nie raz, by głębiej je przerobić. Dobrze, że Piotrek nie zamyka dostępu do platformy po ukończeniu kursu.
Czego zabrakło mi w kursie?
Po tej laurce, jaką wystawiłem Piotrkowi, czas na krótki komentarz również o tym, czego mi zabrakło. Krótki, bo myślę, (całkiem subiektywnie oczywiście), że jak na tę formułę kursu, nie bardzo mam się czego przyczepić.
Przede wszystkim zabrakło mi lekcji czy też modułu o tym, jak planować różne rzeczy w rodzinie. Z żoną lub mężem czy też partnerem życiowym, a może nawet z dziećmi. Można być mega produktywną jednostką, ale jeśli nie konsultuje się pewnych tematów z otoczeniem, to czasem swoje plany można zwyczajnie wyrzucić do kosza. Przy tej okazji z chęcią bym też poczytał, jak radzą sobie z tym inni uczestnicy kursu, i z jakim efektem.
Myślę też, że fajnie byłoby np. po kursie przeczytać prawdziwe „case study” osób, którym udaje się godzić różne sfery życiowe. Mi najbardziej zależałoby na osobach, które mają rodzinę i dzieci i godzą to z pracą i innymi zaangażowaniami. Wiem, Piotrek, że w lipcu wypuściłeś serię wywiadów ze znanymi osobami, ale ja mam w tej sferze niedosyt.
Czy udało się ogarnąć chaos i natłok obowiązków?
W końcu to był mój główny problem, z którym na ten kurs przyszedłem. Czy to się powiodło?
Wszystko nie może być jednakowo ważne w tym samym czasie
Zanim odpowiem na postawione wyżej pytanie, przyznam, że to banalne stwierdzenie jest dla mnie jedną z ważniejszych refleksji po kursie. A właściwie kurs tylko potwierdził to, do czego doszedłem przez mały kryzys zmęczenia, jaki w zeszłym roku przeżyłem. W ciągu ostatnich dwóch lat bardzo „szarpałem się”, chcąc dużo osiągnąć w wielu obszarach mojego życia na raz. I musiałem przyznać się przed sobą do niewygodnej prawdy. Nie dość, że nigdy nie będę drugim Stevem Jobsem, ani Billem Gatesem, (no dobrze, nigdy nawet nie śniłem, że mógłbym nimi być🙂), czy choćby nawet Michałem Szafrańskim, to przede wszystkim nawet tego nie chcę!
Wiem też, że nie jestem fanem osiągania wspaniałych sukcesów w jednej dziedzinie kosztem zaniedbywania (lub nawet totalnej ruiny) w innych obszarach. Dlatego widzę, że jednocześnie mogę zajmować się maksymalnie 2-3 ważnymi projektami na raz, jeśli chce widzieć jakiekolwiek efekty. Kiedy jest tego więcej, zwyczajnie zaczynam upuszczać piłeczki, którymi żongluję, albo rozgrzebuję tematy, których nie kończę. I gdzieś tam głęboko mam przeczucie, że pewnie jeszcze lepiej byłoby, gdybym skupił wszystkie swoje wysiłki na jednym projekcie, ale chyba jeszcze nie dojrzałem do takiej decyzji… Oczywiście, każdy musi metodą prób i błędów zdecydować, iloma ważnymi obszarami jest w stanie się jednocześnie zajmować, by widzieć efekty.
Zapisując się na Produktywność krok po kroku miałem po cichu taką nadzieję, że nauczę się life-hackerskich sztuczek, jak osiągać w życiu „więcej za mniej”. Wynikało to ogólnie z takiej pokusy, aby więcej działać, więcej osiągać i w ogóle więcej mieć.
Nie przesadzę, jeśli powiem, że Piotrek stawia w kursie akcenty na zupełnie inne rzeczy. Co prawda przedstawia wiele technik, które pozwalają ogarniać zadania i cele sprawniej, lepiej i szybciej. Jednak myślę, że ich prawdziwy potencjał i przeznaczenie najlepiej objawia się wtedy, kiedy najpierw nauczymy się wybierania w życiu „lepszego”, zamiast „dobrego”.
Produktywność krok po kroku pomógł mi skorygować mój kurs działania i przypomniał o tym, że im większy natłok zadań, tym trzeba bardziej wsłuchiwać się w swoje wartości i skuteczniej odrzucać wszystkie rozpraszacze oraz “wypełniacze”. To praca na całe życie ale na kursie można nauczyć się podstaw, które wykorzystując na co dzień mogą doprowadzić do tego, że chaos powoli sam się układa.
Czego serdecznie życzę i Tobie!
PS. Jak widzisz, w artykule pojawia się mały spoiler, i nie waham się go umieścić.
Jeśli tym tekstem zachęciłem Cię do wzięcia udziału w kursie Produktywność krok po kroku, to Piotrek umożliwił zniżkę za polecenie.
Wpisz po prostu przy zakupie kod WIKTORWARYCH10, dzięki któremu otrzymasz 10% rabatu.
O tym, kiedy rozpoczyna się kolejna edycja kursu dowiesz się bezpośrednio po zapisie na listę oczekujących.